Przy końcu drogi
Rafał Dębski
Ziemia dudniła pod kopytami przeszło pół setki koni. Woje ledwie ujrzeli wroga, z miejsca puścili się w galop. Na czele pędził Ziemowit Prawdzic, wymachując nad głową toporem. Wolał w bitwie tę broń niż miecz, bo dawała pewność zabicia wroga. Otrze miecza może się zawinąć, uderzyć płazem, wreszcie trudno nim przeciąć solidną kolczugę i przeciwnik uchodzi co najwyżej ranny. Uderzenie toporem jest jak cios przeznaczenia. Jeśli nie chybi, czyni straszliwe spustoszenie. A nawet choćby się oksza omsknęła i tak potrafi powalić na ziemię. Zresztą Ziemowit nie pamiętał, kiedy ostatni raz źle wymierzył. Wierzchowce rwały już cwałem, tworząc rozciągniętą linię. I z tamtej strony woje rzucili się do szarży. Sprawni widać byli z doborowego hufca palatyna. Wysłał ich w podjazd, bo w istocie rzeczy na nich naprawdę mógł liczyć. fragment.
Szczegółowe informacje
Dostęp do plików ebook pdf i innych części strony jest dla zalogowanych użytkowników! Zaloguj się przez Facebooka lub zarejestruj się klasycznie sposób poprzez podanie swojego mail. Pamiętaj, aby podać poprawny adres e-mail!